Oefef
Do Katowic dosyć blisko, więc wycieczka na fest odbyła się samochodem. Na początek kilometrowe korki, które utworzyły się przez tórdepoloń i które na szczęście ominęliśmy. Gorzej było później, kiedy zaraz nad Katowicami zaczęło „kropić”. Pozdro Skoski.
Pierwszy dzień to ogarnięcie terenu, opaski i pierwsze koncerty. Koncertów widziałem sporo, ale jednak Lenny Valentino wygrał ten dzień. Piękny koncert, trochę deszczu dla uroku. Trujące Kwiaty lepsze niż na płycie. Pewnie ten zespół pozostanie ekskluziwem dla Offa, ale to chyba dobrze.
Na zdjęciu koszulki. Biznes is biznes, ale tiszerty hepisadu… 😀
Słówko o napojach. Plus za możliwość wyboru, lane, butelkowe, reddsy i inne bezalko. Fajnie. Szkoda, że nie można ich wynieść poza teren ogródka.
Drugi dzień to ładnie rozkręcony tłum na FM Belfast. Bardzo pozytywny koncert. Później takich energicznych koncertów mi trochę brakowało.
Miczenmicz było słabe.
Kilka słów o tłumie. Nastawiony raczej na słuchanie niż na szałeństwo, ale ma to swój urok (co podkreślali Damon i Naomi).
Ogródek, strefa gastro. Piękna! Drzewka, stawek, trawa, kino. Elegancko. Nawet minimalne ilości błota, które powstały pod deszczu, nie sprzeszkadzały.
Człowiek pająk i człowiek kciuk.
Kolejny świetny koncert – Mew. Nie zagrali mojej ulubionej piosenki, ale to nie zmienia faktu, że całość wypadła świetnie.
Tak, aparat da się wnieść. Wystarczy grzecznie pogadać z ochroną ;).
Tallest Man on the Earth. Kolejny pozytywny człowiek na tym festiwalu. Gdzieś tam widziałem na youtube jego kawałki, ale dopiero na żywo przekonałem się jakie to jest dobre.
OSTR. Na plus mniej polityki niż na openerze. Reszta chyba słabiej niż na opku.
Casiokids. Fajne, nawet bardzo, ale nie aż tak fajne jak mówił dżony :).
No i na koniec takie sobie Raveonettes (tak widzę, że zdjęcie nie jest ostre, no ale trudno). Tak na koniec, bo Flaming Lips poświęcę osobny wpis 😉